imię i nazwisko: Tomasz Cichowicz
miejsce zamieszkania: Dobre Miasto
data urodzenia: 30.05.1985
data zaginięcia: 17.03.1990
miejsce zaginięcia: Dobre Miasto
kolor oczu: Szaro - Niebieskie
kolor włosów: -
wzrost: -
budowa ciała: -
znaki szczególne: Blizna po operacji wycięcia wyrostka
okoliczności zaginięcia:
Tomek Cichowicz zaginął 17 marca 1990 r. w Dobrym Mieście. Miał wtedy 4 lata. Była sobota. Pani Jola, mama Tomka, szykowała się do pracy. Zrobiła synowi śniadanie, zostawiła komplet ubrań na ten dzień. Tomek jednak nie chciał puścić mamy do warzywniaka, w którym pracowała. Chciał, żeby została w domu. Nie mogła. Obiecała synowi, że wieczorem spędzi z nim czas i razem obejrzą film o King Kongu. Tego dnia Tomek został pod opieką taty. Budowali dom na przedmieściach Dobrego Miasta, więc pracy było mnóstwo. Gdy ojciec zajęty był pracą, chłopiec biegał w pobliżu i wymyślał różne zabawy.
Pani Jola nie mogła znaleźć sobie miejsca w pracy. Ciągle czuła coś dziwnego, jakiś niepokój. Gdy wróciła z pracy, zapytała męża, który akurat stał na drabinie, gdzie jest Tomuś. Usłyszała, że się przed chwilą kręcił w pobliżu. Kobieta przebrała się i pomogła mężowi. Później zaczęła szukać Tomka. Najpierw u sąsiadki dwa domy dalej. Jej dzieci lubiły bawić się z Tomkiem. Okazało się, że od dwóch godzin są już w domu. U pani Zosi z naprzeciwka Tomka też nie było. Mąż pani Joli musiał jechać do pracy- był kierowcą karetki. Gdy podjechał po pewnym czasie pod dom i okazało się, że Tomka nadal nie ma, udał się z żoną zgłosić zaginięcie. Milicja początkowo nie chciała przyjąć zgłoszenia, tylko milicjanci patrolujący tej nocy miasto mieli rozglądać się za chłopcem. Pani Jola szukała dziecka na własną rękę z pomocą sąsiadki. Najpierw szukała syna na drodze do granicy w Bezledach. Pojechała z mężem do szwagra na wieś, poszła nawet do koleżanki mieszkającej w pobliżu miejsca jej pracy. Niestety, nikt Tomka nie widział, chłopca u nikogo nie było. Nie wiadomo co stało się z dzieckiem. Tomek wiedział, że musi wracać, gdy tylko zapali się latarnia koło domu. Nie wrócił.
Następnego dnia pani Jola poprosiła księdza, żeby na mszy ogłosił, że chłopiec zaginął. Proboszcz odmówił. Dopiero ostra reakcja zakonnicy pomogła. Później jedna z sąsiadek wskazała pani Joli chłopca, który w dniu zaginięcia bawił się z Tomeczkiem. Ten powiedział, że bawili się w pedałówkę. Zabawa polegała na tym, że rower odwraca się do góry kołami i kręci się pedałami jak najszybciej. Później podszedł do nich bardzo brzydki pan z dużym wąsem i kurtką do kolan, brązową jak kora drzewa. Pan rozmawiał z Tomkiem, a później wziął go na rękę i poszedł. Tylko tyle udało się dowiedzieć pani Joli, ponieważ później matka chłopca odmówiła możliwości rozmowy z synem i przesłuchania go przez milicję.
Tomek miał w dniu zaginięcia na sobie kalosze z bardzo charakterystycznym spodem odbijającym misia na piasku. W nocy, kiedy pani Jola szukała syna, zauważyła te ślady. Prowadziły wewnętrzną drogą, pomiędzy domami. To była ślepa uliczka. Na jej końcu stał budynek, który z przodu i z tyłu nie miał płotu. Przez ogród tego domu przechodziło się do szosy. Właśnie ten kierunek wskazał chłopiec, który bawił się tego dnia z Tomkiem.
Na milicję zgłosił się świadek, który stwierdził, że widział chłopca bawiącego się nad rzeką Łyną. Szukano w rzece- bez rezultatu.
Później pani Jola miała dziwny sen. " Po wizycie płetwonurków przysnęłam koło północy. Przyśnił mi się Tomek, który zupełnie nagi leżał na drzwiach, które niosło kilku mężczyzn w stronę naszego domu. Wybiegłam do nich i wtedy Tomek podniósł głowę i wyciągnął do mnie ręce. Przytuliłam go. Powtarzał, że jest mu tak bardzo zimno, a ja pytałam, gdzie się podziewał, że tyle czasu go nie było, a my tak długo go szukaliśmy. W pewnym momencie podniósł wzrok, spojrzał mi w oczy i powiedział „Mamo, a dlaczego wy szukacie mnie w rzece, przecież ja nie umarłem, ja żyję…”.
Potem byli jeszcze inni jasnowidze. Wszyscy mówili, że Tomek żyje i że został wywiezionym srebrnym samochodem.
Czy samochód, który stał przez cztery noce pod ich domem, był srebrny? To już nie do ustalenia, bo świadek, który go widział, nie żyje. Chyba że, przecież to nie jest niemożliwe, ktoś o czymś pamięta i w końcu zechce powiedzieć. Jedyny, który uznał, że Tomek umarł, to Krzysztof Jackowski z Człuchowa. Później nie chciał już kontaktu z rodziną.
Mama szuka syna do dziś. Mieszka w innym mieście, rozwiodła się, rozpoczęła życie na nowo wychodząc z domu z jedną walizką. Przeczytała kiedyś zeznania męża złożone pół roku od zaginięcia Tomka, mówił wtedy, że minęło tyle czasu, że nic nie da się już zrobić, że trzeba zapomnieć. A Tomek? Tomek, chociaż go nie ma, dwa razy uratował jej życie. Raz, gdy zeszła do piwnicy i przerzuciła przez rurę do CO linę. Ocknęła się w ostatniej chwili: " A co będzie, jak Tomek wróci? Musisz czekać!" I drugi raz, gdy rozpędziła auto i postanowiła wjechać w pierwsze duże drzewo na poboczu. Przecież Tomek nie wróci po to, żeby szukać jej na cmentarzu.
Mama chłopca do dziś nie ustaje w poszukiwaniach. Minęło długich 27 lat. Pojawiały się różne teorie i hipotezy. Niestety żadnej do dzisiaj nie udało się potwierdzić.